środa, 31 października 2012

.... :(

   No i stało się. A raczej się nie stało nic... Kolejny miesiąc (cykl) za nami i kolejny przed nami... Mówiłam sobie, że się nie nastawiam na ten miesiąc zwłaszcza, że lekarz mówił mi, że może nic z tego nie będzie, ale widzę po moim samopoczuciu, żalu i rozczarowaniu, że jednak się nastawiłam. I jak co miesiąc miałam nadzieje, że może tym razem się uda. I się nie udało...
   Zaczynamy więc kolejny miesiąc z kolejną nową nadzieją, że doczekamy się w końcu naszego bejbilulka. Tym razem, jak już mówiłam wcześniej będziemy mieć pomoc z zewnątrz, w postaci dodatkowych hormonów - tzw. stymulacji (niestety jest w formie zastrzyków, których nie cierpię), no ale jak się czegoś bardzo pragnie, to jest się w stanie poświęcić bardzo wiele.
   A ja jestem ..., i jak zawsze z nową nadzieją, że cud w końcu nadejdzie...

wtorek, 23 października 2012

Post z dedykacją

Tego posta dedykuję mojemu bratu (z myślą, że go kiedyś przeczyta).
   Kochany Braciszku, skoro już wiem, że Ty też już wiesz o moim blogu i go już odwiedzałeś, to chciałabym Cię prosić o to, że następnym razem, kiedy będziesz go odwiedzał ponownie, a znając Ciebie jest to możliwe, żebyś nie był już taki skromny i napisał coś w komentarzach do swojej siostry (chociażby to, że tu byłeś), a nie tak na tajniaka tutaj zaglądasz. Będzie mi bardzo miło :)
Pozdrawiam Twoja Siostra

poniedziałek, 15 października 2012

Uwielbiam zakupy :)

   Jakiś czas temu, kiedy szukałam rzeczy do haftowania na allegro, zobaczyłam  takie ładne pudełko na muliny, a dokładniej sorter na muliny. Tak mi się spodobał, że nie mogłam mu się oprzeć. I teraz jest już u mnie. Małe, pojemne i jakie profesjonalne :)



piątek, 12 października 2012

Dobra wiadomość.

   Nie było mnie tu kilka dni, a to za sprawą jak zawsze braku czasu. Przez ten tydzień trochę się działo w moim życiu.  W środę byłam u mojej pani doktor, jest ginekologiem-endokrynologiem w jednym. Okazało się, że moje wyniki hormonalne (tarczyca i prolaktyna) są w porządku i nie ma już przeciwskazań do tego, aby się starać i zajść w ciąże. Więc w tym miesiącu mamy się z mężem mocno przytulać jak tylko możemy :) Jeśli jednak nam się nie uda, bo np. moja owulacja nie nastąpi - co jest w moim przypadku kolejną przyczyną niepłodności (brak owulacji i zaburzenia hormonalne), to w następnym cyklu (listopadowym) mam się do niej zgłosić po tabletki na stymulację hormonalną i za kilka dni na zastrzyk, który ma wywołać owulację. A potem znowu mamy się przytulać z mężem. Wierzę w to, że kiedyś będziemy rodzicami i mam nadzieję, że teraz nam się to uda. Jestem dobrej myśli, przynajmniej staram się być.
   Czytając różne fora internetowe i blogi pocieszam się, że nie jestem sama,  że nie tylko ja mam problemy z zajściem w ciąże, przez co jest mi trochę łatwiej, ale z drugiej strony to straszne, że jest nas tyle, tyle kobiet, które tak strasznie i tak bardzo chcą mieć dziecko, a nie mogą go mieć. Zawsze starałam sobie mówić, że życie jest sprawiedliwe, że oliwa sprawiedliwa i na wierzch wypływa, ale w takich sytuacjach nie mam złudzeń - nie jest. Dlaczego inni mają to, co my chcemy mieć, a my to co inni chcą? Jeśli jesteś osobą, która ma ten sam problem co ja, to zapewne rozumiesz o co mi chodzi, o ból jaki się rodzi, kiedy dowiadujesz się, że kolejna koleżanka zaszła w ciąże lub urodziła kolejne dziecko. Cieszysz się, ale tylko na pozór. Jeśli nie jesteś taką osobą, to na pewno możesz się domyślić jakie to jest uczucie. Podobne do tego, które jest wtedy, kiedy ktoś dostaje coś za nic, tak po prostu, ot tak sobie, a ty nie dostajesz nic, choć wydaje Ci się, że też na to zasłużyłeś, bo pracowałeś dwa razy bardziej i ciężej niż zawsze, starałeś się, bo ci zależało, bo tego bardzo pragnąłeś, bo robiłeś wszystko żeby to mieć lub to osiągnąć. Nie mówię tu o zazdrości wobec innych, bo nie o to tu chodzi, żeby innym zabierać i dać sobie. Mówię o założeniu, że skoro inni mają, to czemu ty nie.  W tym przypadku nagroda jest inna, ale uczucie podobne. Czyjeś szczęście, a twoje łzy...
   W każdym razie, by nie smucić już dalej moimi przemyśleniami z życia, kończę już moje dobre wieści i  proszę Cię/ Was trzymajcie za nas kciuki. Co dwa kciuki to nie jeden, a może nam się uda :)

wtorek, 2 października 2012

Co za noc. Masakra !!!

   Zacznę od początku. Z mężem wynajmujemy mieszkanie i od samego początku coś się w nim dzieje. Zaczęło się od tego, że wymieniali nam kaloryfery miesiąc po wprowadzeniu się (bałagan nie do ogarnięcia), potem wyłączyli nam gaz (na ok. 2 tygodnie, ciepłej wody też nie było - piecyk gazowy). Karnisz o mało co nie spadł mężowi na głowę, a od dłuższego czasu pralka odmawia nam posłuszeństwa. Kuchenka ma czynne tylko dwa palniki, a domofon nie działa już na kod. Ale najlepsze było dzisiaj w nocy. Popsuł się zawór w  kaloryferze i całą noc leciała woda. Szczęście w tym, że jestem na zwolnieniu lekarskim i nie musiałam dzisiaj iść do pracy. Dzięki temu mój mąż mógł się wyspać, a ja koczowałam przy kaloryferze i co pół godziny wylewałam litr wody. Hydraulik przyszedł dopiero ok. 12.00, bo coś mu wypadło, a miał być o 9.00. Tak więc mam za sobą nie przespaną noc, ale za to jestem o kilkadziesiąt krzyżyków do przodu, bo zaczęłam kontynuować hafcik urodzinowy dla mamy. Jak go skończę, to pewnie wkleję do mojej galerii, ku pamięci. Swoją drogą dzięki tym wydarzeniom jesteśmy teraz bardziej zmobilizowani i zdecydowani z mężem, żeby poszukać jednak czegoś własnego i to jak najszybciej. To są właśnie uroki wynajmowania mieszkania - bezcenne :)